Dwa dni z życia chorego z nienawiści chłopaka o imieniu Boguś (Piotr Wawer jr), który porzuca ministranturę i z napisem „fuck off” wytatuowanym na czole rusza przez osiedle, nawołując do buntu. Nikt jednak nie jest zainteresowany rewolucją, a demolowanie budek telefonicznych i samochodów nie przynosi ulgi, tylko kłopoty. Na swojej drodze konfrontuje się ze swoimi dawnymi mistrzami: księdzem (Przemysław Bluszcz), którego do pracy na blokowisku zesłał podczas widzenia sam Jezus Chrystus, kolegą buntownikiem Zenkiem (Eryk Lubos) – dawnym nauczycielem polskiego, alkoholikiem, komunistą, miłośnikiem poezji Władysława Broniewskiego i kochającą go matką, ekshipiską, która żyje miłością do Krzysztofa Krawczyka (Marcin Czarnik). Boguś będzie musiał stawić czoła miejscowym gangsterom, zyska przyjaciela i wyznawcę – jeżdżącego na wózku inwalidzkim nocnego stróża Emila (Grzegorz Sowa) i zakocha się w jego siostrze Monice (Marta Powałowska). Zdobędzie też wiedzę o tym, kim naprawdę jest, i wiarę w sens swojego buntu, do którego przyłączy się ktoś nieoczekiwany...
Grzegorz Purowski urodził się w 1945 roku, jego matka - anonimowa więźniarka zmarła przy połogu. Dzieckiem zaopiekowali się czterej mężczyźni. Z braku metryki nadali mu nazwisko Purowski, od skrótu PUR - Państwowy Urząd Repatriacyjny. Trosce swych ojców chrzestnych zawdzięcza on, że zdobył wyższe wykształcenie i pozycję . . . Jest rok 1985. Grzegorz Purowski jest dyrektorem PGR, jest człowiekiem nieco despotycznym, ale i szlachetnym. Zostaje on z synem Lutkiem, żona bowiem wyjechała do Kanady. Dwaj ojcowie chrzestni, Strzykalski i Blicharski, pracują razem z nim, trzeci - Chaładaj, został właśnie ambasadorem i chciałby zabrać ze sobą Grzegorza, lecz ten odmawia. Grzegorz ma kłopoty z synem, który chce wyjechać do Kanady. Ma już wizę i dolary, które otrzymał od matki na podróż. Grzegorz zrywa kontrakt zawarty bez jego wiedzy z francuską firmą polonijną. Wszyscy się odwracają od niego. Musi on zapłacić ogromną sumę za zerwanie kontraktu, opuścić służbowe mieszkanie. I wtedy Lutek ...
Komentarze
Prześlij komentarz